Dane kontaktowe
Osowiec-Twierdza 8,
19-110 Goniądz
tel. +48 85 738 0620,
85 738 3000
fax +48 85 7383021
Intranet
Zielarstwo
Biebrza wraz z otaczającym obszarem tworzy niezwykłą krainę, siedlisko wielu gatunków roślin. Wśród nich odnaleźć możemy również zioła. Bo zioła były od zawsze. Potwierdzają to najstarsze źródła biblijne. W Księdze Psalmów czytamy, jak nieznany autor wykrzykuje Panu: "Każesz rosnąć trawie dla bydła i ziołom, by człowiekowi służyły ". Zatem służyły, karmiły, leczyły, odstraszały i upiększały.
Zielarstwo było niegdyś nieodłącznym elementem domowego gospodarstwa. Wykorzystywano je w kuchni i domowym lecznictwie. Obok ziół uprawianych w wiejskich ogródkach takich jak: mięta, lubczyk, majeranek czy len, istotną rolę odgrywały zioła dziko rosnące. Tych z kolei w biebrzańskim krajobrazie nie brakowało. Każda gospodyni znała miejsca pozyskiwania ziół oraz ich przeznaczenie i metody wykorzystywania. Zioła najczęściej zbierano na łąkach takie jak przytulia pospolita, krwawnik czy wrotycz. Las też był swoistą apteką bogatą w pączki, liście i korę drzew; owoce (borówka czarna, brusznica, maliny); rośliny runa leśnego (widłak, czosnek niedźwiedzi). Na bagnach zbierano żurawinę, rdest wężownik czy bagno zwyczajne. Z tych cudownych roślin pozyskiwano niemalże każdy skrawek – kwiaty, liście, kłącza, korzenie, pączki, szyszki czy nasiona. Przygotowywano napary, wywary, syropy, nalewki, ale również wytwarzano maści.
Największą wiedzę niewątpliwie posiadały szeptuchy - ludowe uzdrowicielki, które do dziś spotkać czasem można na Podlasiu. Niestety dziś w większości nie korzysta się już z dobroci ziół tylko wspomnienia najstarszych mieszkanek przypominają nam o otaczających nas skarbach natury.
Tekst i wywiady: Joanna Trochimowicz
Za czasów wojny, a zwłaszcza po niej, nie było nic. Ani pieniędzy, ani w sklepach towaru… Straszny głód i nędza. Ale był las i bagno. I z tego żyliśmy. Co nazbieraliśmy, mogliśmy zjeść, ale i przehandlować. A to już było coś. Wymienialiśmy się na to, co kto miał: zboże, kury, kartofle. My uprawialiśmy len, a z niego ojciec robił koszule i też wymieniał. Na bagnie zbieraliśmy żurawiny i sprzedawaliśmy je. Każdy grosz się liczył, choć w sklepach też nie bardzo było co kupić, ale przynajmniej podatki było z czego opłacić. Jedliśmy to, co dała nam przyroda. Na przemian - zupę z pokrzywy albo z lebiody. Wiem, że mama młode liście sparzała wrzątkiem dwa razy. Smakowała jak szczawiowa. Pamiętam też jajecznicę z pokrzywą – bardzo dobra. Ale najtrudniej było opanować choroby, bo w aptekach były tylko tabletki z krzyżykiem. Trzeba było sobie radzić inaczej. Zbieraliśmy pączki brzozy, które zalane alkoholem pomagały na zatrucia. I szyszki olchy też. A młode liście olchy na wrzody i trudno gojące się rany, a takich za czasów wojny nie brakowało… Na rany pomagała też dzieraha (widłak) a dokładnie pyłek z jej żółtawych kłosków. Do dziś moja rodzina tego używa, jak wielu innych ziół. Mięta, a szczególnie ta rzeczna, na choroby żołądkowe. Liście brzozy pomagały na bezsenność. A syrop z pączków sosny - na kaszel. Na grypę i przeziębienie zbieraliśmy przy rzece łozę. Bagno oprócz tego, że pomagało na serce, to odstraszało mole i wszelkie robactwo. Mama zawsze w kufry i do szaf je wkładała. A włosy płukała nam w naparze ze skrzypu polnego albo pokrzywy.Bagna, przy których mieszkaliśmy, to była nasza apteka.
Za czasów wojny, a zwłaszcza po niej, nie było nic. Ani pieniędzy, ani w sklepach towaru… Straszny głód i nędza. Ale był las i bagno. I z tego żyliśmy. Co nazbieraliśmy, mogliśmy zjeść, ale i przehandlować. A to już było coś. Wymienialiśmy się na to, co kto miał: zboże, kury, kartofle. My uprawialiśmy len, a z niego ojciec robił koszule i też wymieniał. Na bagnie zbieraliśmy żurawiny i sprzedawaliśmy je. Każdy grosz się liczył, choć w sklepach też nie bardzo było co kupić, ale przynajmniej podatki było z czego opłacić. Jedliśmy to, co dała nam przyroda. Na przemian - zupę z pokrzywy albo z lebiody. Wiem, że mama młode liście sparzała wrzątkiem dwa razy. Smakowała jak szczawiowa. Pamiętam też jajecznicę z pokrzywą – bardzo dobra. Ale najtrudniej było opanować choroby, bo w aptekach były tylko tabletki z krzyżykiem. Trzeba było sobie radzić inaczej. Zbieraliśmy pączki brzozy, które zalane alkoholem pomagały na zatrucia. I szyszki olchy też. A młode liście olchy na wrzody i trudno gojące się rany, a takich za czasów wojny nie brakowało… Na rany pomagała też dzieraha (widłak) a dokładnie pyłek z jej żółtawych kłosków. Do dziś moja rodzina tego używa, jak wielu innych ziół. Mięta, a szczególnie ta rzeczna, na choroby żołądkowe. Liście brzozy pomagały na bezsenność. A syrop z pączków sosny - na kaszel. Na grypę i przeziębienie zbieraliśmy przy rzece łozę. Bagno oprócz tego, że pomagało na serce, to odstraszało mole i wszelkie robactwo. Mama zawsze w kufry i do szaf je wkładała. A włosy płukała nam w naparze ze skrzypu polnego albo pokrzywy.Bagna, przy których mieszkaliśmy, to była nasza apteka.
Cenne przyrodniczo tereny w pobliżu rzek sprzyjały osiedlaniu się ludności i Biebrza jest tego doskonałym przykładem. To ona dawała nadzieję na przetrwanie. Przede wszystkim żyzna, torfowa gleba sprzyjała uprawom. Wśród nich królował kiedyś len. Włókno z łodyg dawało mocną, cienką przędzę. Wykorzystywano też nasiona zawierające dużo oleju, śluzu i innych cennych związków, w tym Vitaminę B6, które obniżają poziom lipidów i cukru we krwi. Z roślin dziko rosnących należy wymienić podbiał pospolity, który jest jednym z najstarszych roślinnych środków wykrztuśnych. W liściach i kwiatach jest śluz, pomagający przy kaszlu. Liście i kwiaty zawierają dużo flawonoidów, fitosteroli oraz składników mineralnych- potas, wapń i żelazo, dzięki czemu działają przeciwzapalnie oraz przeciwbakteryjnie. Kolejną rośliną jest pałka, która miała zastosowanie w plecionkarstwie ale służyła też jako roślina lecznicza, m.in. o działaniu moczopędnym, przeciwzapalnym i przeciwkrwotocznym. Co ciekawe spożywano również młode pędy, kłącza i kolby kwiatów z racji dużej ilości skrobi. Jedzono również „kotki”, czyli bazie – młode kwiatostany wierzby. Herbatka z kwiatów i bazi wierzby - zawierających olejki eteryczne, śluzy, cukry, glikozydy salicylowe - jest cudownie działająca na przeziębienia. Kora wierzby była stosowana jako lekarstwo na wszelkie stany grypowe i przeziębienia, z racji bogactwa salicylanów w swym składzie. Salicyna naturalna w przeciwieństwie do syntetycznych salicylanów nie drażni błony śluzowej żołądka i dwunastnicy. To z kory wierzby już w czasach nowożytnych wytworzono po raz pierwszy ekstrakt aspiryny.
„Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury oraz Gminy Lipsk"